czwartek, 28 stycznia 2016

Nie wstyd wam?

Pomyliłam się. Nie wygraliśmy z Chorwacją. Pewnie nikt nawet nie śnił o takim koszmarze. Nie zostaniemy Mistrzami Europy, nie powalczymy o podium i nie wygramy u siebie. 
Nie chcę pisać o meczu, bo albo go widziałeś albo przełączyłeś na inny kanał, a wynik znasz. Dobrze wiesz jak to wyglądało, Chorwaci rozwalili nas w każdym elemencie i pokazali jak powinno grać się w piłkę ręczną. Odcięli nam tlen, udowodnili, że w sporcie wszystko jest możliwe. Przede wszystkim potrafili zabrać nam, nasze atuty. Przecież coś musi być nie tak, jeśli Michał Jurecki pierwszy punkt zdobywa w 50 minucie.
Przegraliśmy bo nie mamy drużyny. Mamy zlepek piekielnie dobrych indywidualności, które w klubie walczą o najważniejsze trofea. Wiecie kto wygrywa wojny? Wygrywa ten, kto ma lepszego przywódce. Tym przywódcą w sporcie jest trener. Powinien on mieć plan A i B ( w tym przypadku chyba tego planu nie było, albo był, ten sam co zawsze, gramy doświadczonymi nazwiskami, a nie genialnymi talentami ). Trener nie może bać się podejmować decyzji, oczywiście on ryzykuje "ścięciem głowy", ale on też jest noszony na rękach gdy jego zespół wygra. Gracze muszą ufać trenerowi, bo tylko wtedy nie będą zadawać pytania "dlaczego?". Będą wykonywać każde zadanie z wiarą, że odniosą sukces, podniosą na treningu większy ciężar bo będą ufać, że dzięki temu dojdą do celu. To wszystko to moja subiektywna opinia. Nie mogę powiedzieć jakim trenerem był Biegler. Ja, pewnie tak jak i reszta kibiców, znam jego ponurą twarz, bez uśmiechu i złość w oczach, na każdym kroku. Wydaję mi się, że w decydujących momentach zabrakło mu "jaj", odwagi. 
Można wyliczać błędy które my, kibice widzimy z perspektywy kanapy. Wtedy się mądrzymy, układamy plan gry i jesteśmy najmądrzejsi na świecie. Myślę jednak, że to zły pomysł. Bez wątpienia będziemy pamiętać ten mecz na długo, bo nie codziennie przegrywa się w taki sposób. Nie powinniśmy jednak zapomnieć, że ta przegrana najbardziej boli naszych reprezentantów. To oni spędzili setki godzin na rozgrzewkach, siłowni i meczach. Oni właśnie podporządkowali całe swoje życie piłce ręcznej i oni schodzili z boiska z największymi łzami.
Dlatego właśnie nie rozumiem, jak wam, dziennikarzom - kibicom nie wstyd. Jak można pisać o ludziach którzy przez całe życie walczą na parkiecie z sobą, przeciwnikami i kontuzjami w taki sposób? Jak można nazwać ludzi, którzy dają nam tyle emocji, szczęścia i łez PATAŁACHAMI? JAK? Nie rozumiem, jestem zbulwersowana i załamana, poziomem "dziennikarstwa" i moralności jakiejkolwiek. Jak wam nie wstyd? W takim razie, jak mamy nazwać was? Tych którzy piszą o sporcie w sposób nie do zaakceptowania, tych którzy nie mając nigdy piłki w ręce, twierdzą, że o sporcie wiedzą wszystko. Nie wiecie nic, brak wam empatii i mózgu. Pragniecie taniej sensacji, by klikalność się zgadzała. 
Nie zrozumiem tych tytułów nigdy. Nie pojmę jak można pisać w ten sposób o ludziach. Ja po 5 minutach drugiej połowy widziałam jak nasi zawodnicy pragną zejść z boiska. Pragną schować się w szatni i albo płakać, a może krzyczeć bo ich marzenia się nie spełnią ( na pewno nie w tym momencie ), chcą znaleźć ukojenie w ramionach bliskich. Wtedy chciałam tego samego co oni, nie dlatego bo się wstydziłam czy przestałam im kibicować, tylko dlatego bo nie mogłam patrzeć na ich bezradność, cierpienie. Bo zdaje sobie sprawę, jak to jest kogoś zawieść, jak to jest być bezradnym. I w takich momentach powinniśmy ich wspierać, a nie odwracać się plecami. Wczoraj byliśmy świadkami cudu, cudu który przydarzył się Chorwacji.

wtorek, 26 stycznia 2016

My kochamy emocje

Wygrywamy, przegrywamy, potrafimy zachwycać ale też doprowadzać do płaczu. Czyli jak co roku, walka o wyrwanie punktu lub utrzymanie godności.
Często narzekamy na brak agresji, a później na dużą liczbę kar. Zbyt małe wygrane, brak kondycji. Proszę nie oszukujmy się, gdyby nie to wszystko to mecze i nasza reprezentacja nudziłyby się tak szybko jak brazylijski serial. Dlatego kochamy oglądać naszych szczypiornistów.
Uwielbiamy ich za te zawały serca i przekleństwa pod nosem w meczu z Serbią i Macedonią. Dziękujemy i jesteśmy dumni za mecz z Francją. Genialne obrony, bloki i ataki sprawiły, że byliśmy w stanie pokonać Mistrzów Europy, Świata i Igrzysk Olimpijskich. Po fakcie lubimy ich też za przegrany mecz z Norwegią, bo uświadamiamy sobie, że są ludźmi a jedna Wenta nie zawsze wystarcza. Oczywiście najpierw grozimy, że zabijemy, pobijemy i roztrzaskamy. A potem uświadamiamy sobie, że po efektownym zwycięstwie z Francją musieli przegrać z Norwegami. Bo poczuli się zbyt pewnie, wierzyli że mogą wszystko i zapomnieli iż każdy mecz to nowa historia. Po tym przychodzą takie mecze jak ten z Białorusią gdzie wiemy co musimy zrobić i robimy to. Cieszymy się razem z nimi, by czasem rozczarować się końcowym wynikiem. Który za miast pokazując +10 pokazuje + 5. Jasne, to jest w porządku ale musimy bardziej się skupić i grać do ostatniej sekundy bo mecz trwa 60 minut, a nie to wczorajsze 50. W tych momentach też ich uwielbiamy i pewnie ta nasza miłość będzie trwać do końca. Końca, nie tylko tych mistrzostw ale kolejnych i każdych następnych. 
Myślę, że tak będzie nawet bo jutrzejszym meczu z Chorwacją. Wierzę, że wygramy. Bo Chorwację znamy
jak nikt inny, ściany powinny nam pomóc i wiemy, że mamy "nóż na gardle". 
To będzie dobry i emocjonujący mecz.

wtorek, 19 stycznia 2016

Euro 2016

  

Niedługo będziemy mówili o tradycji, co dwa lata jakaś ważna sportowa impreza w naszym kraju. Zaczęło się od Euro 2012 - jako sportowcy wypadliśmy bardzo słabo więc może nie przypinamy tego bolesnego rozczarowania. W 2014 Mistrzostwa Świata w siatkówce mężczyzn - o tym wydarzeniu za to możemy rozmawiać cały czas, bo zostaliśmy mistrzami przegrywając tylko jeden mecz. A w 2016 znowu mamy Euro, lecz tym razem w piłkę ręczną mężczyzn. Kto jest ciekawy naszej reprezentacji tak samo jak ja??
Zaczynamy meczem z Serbią, czy to nie deja vu. Siatkarze zaczęli mecz z tą samą reprezentacją i wygrali turniej. Więc i w tym przypadku może się sprawdzi. Nie mam takiej pewności jak wtedy, ale trzymam mocno kciuki. Mamy pewne osłabienie, bardzo duże osłabienie. Nie mówię tu o Grzegorzu Tkaczyku, tylko tym którego w tym sezonie nie mieliśmy okazji jeszcze zobaczyć. Czyli bardzo dobrym rozgrywającym Mariuszu Jurkiewiczu myślę że jest to spory problem. Podobno jak nie my to kto, więc do dzieła panowie Gladiatorzy.
Jednego możemy być pewni, że każdy mecz będzie prowadził do zawału. Więc tych o słabym zdrowiu i kondycji psychicznej namawiam do wizyty u kardiologa. Emocjonujących mistrzostw.

Studniówka


O chryste panie, kto to wymyślił, po co to zrobił i jak mógł? 
O tym wydarzeniu każda dziewczynka słyszała, od mamy, starszej siostry albo dobrej cioci. A gdy dziewczynka dorosła to z utęsknieniem czekała kiedy nadejdzie ten "wielki bal". Wyobraźnią szyła sobie sukienkę, tworzyła przystojnego partnera i ćwiczyła chodzenie na szpilkach. Lecz gdy do tego ważnego dnia dni już można przekreślać czerwoną kreską w kalendarzu to ani trochę nie jest bajecznie. 
Bo polonez nie wychodzi, partnera nie jest wcale tak łatwo znaleźć no i buty piją tu i ówdzie. Sukienki jeszcze nie wyprodukowali, ta za długa, w tej majtki widać, nie ten kolor lub brak rozmiaru. A zostały tylko dwa tygodnie, może można jeszcze zrezygnować? 
Nawet sobie nie wyobrażacie ile jest przesądów związanych z tym dniem. Nie można ściąć włosów między studniówką, a maturą bo grozi to utratą wiedzy. W tych horrendalnie wysokich szpilkach musimy chodzić całą noc i ranek, nie można zdjąć butów. Jeszcze gorzej jest gdy oczko Ci pójdzie w rajstopach, wtedy siedem lat nieszczęścia jest pewne. Zapomniałabym o najważniejszym trzeba mieć obowiązkowo czerwoną podwiązkę na lewej nodze co by wstydu nie było. Z tymi niedogodnościami maturzystki spotykają się co roku. I jest jakaś nadzieja, bo co roku sobie radzą. 
Wiem, że zostały mi dwa tygodnie. A pewna jestem tylko mojego partnera, który zarezerwowany jest od bardzo dawna. Mam nadzieję, że sukienkę też znajdę. Potem powiem wam czy ta cała studniówka była warta tych godzin myślenia, wyobrażania i lęku.

poniedziałek, 11 stycznia 2016

Kolejny mit, nie uczymy się na błędach


Przecież wiemy, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. A gdyby kózka nie skakała...

Wielka na zawsze


 Tak jak śpiewał klasyk " Trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść...", tak teraz większość, mówi to jej.
Justynie Kowalczyk, tej która wygrała chyba już wszystko. Kochali ją kibice, bo nie jestem pewna czy nadal kochają. Nienawidzili jej działacze, dziennikarze i Norwedzy. Pewnie nadal nie na widzą. Za szczerość, zbyt ostry język i walkę do końca. Gdy wygrywała to wszystko jeszcze dało się znieść, ale teraz gdy jej wyniki są dalekie od oczekiwań ( rzecz jasna działaczy, komentatorów i kibiców ) bo nie jej samej. Trudno zrozumieć jej chęć walki, pogodzenie się z wynikami i uczciwość. Ja ją rozumiem.
Moja miłość do Justyny Kowalczyk objawiła się jakoś przed Vancouver. Prawdopodobnie przypadkiem przełączyłam na biegi narciarskie, przyciskając klawisze na pilocie gdzie popadnie. I zobaczyłam ją, jedyną Polkę, z warkoczem przeskakującym z jednego ramienia na drugie i uśmiechem malującym się na ustach pomimo wielkiego zmęczenia. Góralkę z krwi i kości która miała wielką determinacje i pasje w oczach, zaciętą supermenke która rzuciła wyzwanie wszystkim. Przypominam sobie Alpe Cermis - górę płaczu, albo tak jak ja wolę ją nazywać "Górę Justyny Kowalczyk". Gdzie wyprzedzała wszystkie, wspinała się, gdzie inne zawodniczki "spadały".
A potem te pamiętne Igrzyska Olimpijskie i walka do ostatniego milimetra, wygrana z Marit Bjorgen - mianowanie na królową stylu klasycznego.Ten bieg zapisał się w moje pamięci złotymi literami podobnie ja złota 10 ze złamaną stopą i słowa "Albo wygram, albo zdechnę".
Takie wygrane powodują, że kochamy, bijemy brawo i wspieramy. Gorzej jest gdy mistrzyni zaczyna przegrywać, zajmuje miejsca poniżej oczekiwań, a te wielkie nazwiska które kiedyś stały obok niej, stoją wyżej i nadal są w formie. Wydaje nam się, że to boli nas. Myślę jednak, że wiemy iż ją boli to bardziej. 

 

 A mnie wkurza to, że kibice zapomnieli. O tym jak wygrywała, dawała radę i codziennie mierzyła się z astmatyczkami. Zapomnieli, że dając z siebie wszystko mdlała na trasie, że potrafiła w sztafetach odrobić kolosalne dystanse. Z dumą słuchała Mazurka Dąbrowskiego i mówiąc co można zmienić pragnęła pomóc przyszłym pokoleniom.
Nie rozumiem jak uwielbiając ją kiedyś, można nie wspierać jej teraz. Jak można chcieć by zeszła ze sceny, bo " już nic jej nie wychodzi". Ja rozumiem Justynę, ona nie potrafi pożegnać się z czymś co kocha. Nie chcę zrezygnować ze swojego uzależnienia, adrenaliny i połowy życia. Przede wszystkim chcę SOBIE coś udowodnić, a nie ekspertom czy kibicom. Bo ona dobrze wie, zresztą sama o tym mówiła :"Łaska kibica na pstrym koniu jeździ".
Ja wiem jak beznadziejne uczucie towarzyszy straceniu możliwości robienia tego co kochamy i nikomu nie życzę aby tego doświadczył. Dlatego mówię wam nie róbcie tego naszej mistrzyni.
Chciałabym, żeby Justyna Kowalczyk to przeczytała i pamiętała, że prawdziwi kibice doceniają i wspierają zawsze. Wierzę, że udowodni jeszcze wszystkim iż się mylili. Pokarze środkowy palec i wygra. Bo dla mnie zawsze była i jest największą motywacją. Zawsze będę siadała przed telewizorem i trzymała kciuki za mój autorytet. Zawsze będę wyczekiwała ujrzenia tej pewnej siebie góralki z rozbrajającym uśmiechem na ustach.